
Niebo stało się szkarłatnoczerwone i poprzecinane tysiącami błyskawic, w których natężenie prądu kilkusetkrotnie przekraczało standardowe wartości. Wytworzona wtedy zorza polarna była widoczna na całym świecie i była widziana nawet nad Karaibami. Wielu ludzi obawiało się, że nadszedł koniec świata, inni podziwiali piękne widoki. Ciekawy był przypadek grupy robotników z Gór Skalistych, którzy zostali obudzeni przez światło zorzy i wybrali się do pracy, myśląc, że nadszedł dzień. W niektórych miejscach na świecie doszło nawet do sytuacji zapalenia się papieru od iskier telegrafów. Co więcej, te same telegrafy mogły przesyłać wiadomości pomimo tego, że zostały odłączone od zasilania – tak wysoki był bowiem prąd indukowany.
Burza geomagnetyczna z 1859 r. może zdarzyć się raz na kilkaset lat (mówi się ok. 500 latach), choć wystarczyło tylko kilkadziesiąt, by zjawisko o podobnej sile się powtórzyło. W maju 1921 r. namagnesowana plazma ponownie uderzyła z dużą siłą w naszą planetę, powodując pożary stacji telefonicznych w Szwecji i Stanach Zjednoczonych. Mówimy jednak o czasach, w których elektryczność i elektronika nie były tak rozpowszechnione, jak ma to miejsce obecnie. Ludzkość wtedy nie polegała na sprzęcie w takim stopniu jak dzisiaj.
Gdy w 1989 r. koronalny wyrzut masy spowodował burzę magnetyczną na Ziemi o sile dziesięciokrotnie mniejszej niż w 1921 r., mieliśmy do czynienia z paraliżem Quebecu. Przez przeciążenie sieci energetycznej region został odcięty od prądu na pół dnia.
Wyobraźmy więc sobie, co by się stało, gdyby teraz dotarł do nas obłok plazmy z 1859. Co wtedy stałoby się z satelitami, sieciami energetycznymi, ale również miliardami smartfonów?
Więcej pod adresem: https://www.komputerswiat.pl/aktualnosc ... ke/yrf7ny9