Nie wiem ile jest prawdy w stwierdzeniu, że Tommy ma burzę kręconych loków na głowie, zwłaszcza że, podobno, niektóre z tych złotych pukli mogą być sprowadzane z ważnych części świata, a potem… hm… montowane(?) na głowie, coby zadbać o jeszcze większy animusz posiadacza tej fantastycznej fryzury. I nie wydaje mi się, aby broda mogła się z tym dobrze komponować (no bo co jeśli długie włosy i długa broda poplączą się razem?).
Pewność jednak mam, że Gesslerowa nie miałaby podejścia do tego, co Tommy wyprawia w swojej kuchni alchemicznej, pewnie blisko już molekularnej, tworząc kompozycje liquidowe dla waperów. Nie chcę strzelać nie ślepo, co znalazło się w buteleczkach, które dostałam, bo wapuję stosunkowo krótki czas i ledwie zdążyłam zapoznać się z premixami, więc gdzie mi tam do tego, jak i co jest razem w nich zmieszane. I nie mogę powiedzieć, że wcale mnie nie ciekawi jak można tak miksować smaki, ale… wiecie, kiedy kubki smakowe zostają tak rozkosznie rozpieszczone, nie bardzo chce się człowiekowi myśleć nad tym, jak to się stało – może się skupić w najlepszym razie na myśli, żeby chwila ta trwała jak najdłużej. Moja chwila, w której odnalazłam kawałek nieba trwała dosyć długo, ale to tylko przez fakt, że ta ambrozja została skrupulatnie podzielona na dawki. Dzisiaj nadszedł moment, kiedy zostały ostatnie krople, w buteleczce, która chyba dostała numer siedemnasty. Pewności nie mam, bo napis starł się, a wszystko przez to, że chyba to ona najbardziej mnie urzekła i przez blisko dwa miesiące każdego dnia podróżowała w mojej kieszeni i była ukojeniem na upierdliwego szefa, wrzeszczą na swoje wrzeszczące dziecko - tak, dokładnie tak ma to brzmieć – matkę i ludzi w marketach, robiących zapasy, jakby świat miał za chwilę dokonać swojego żywota, a oni w panice i pod ogromną presją czasu muszą walczyć o każdą konserwę.
Chyba trudno jest to ująć konkretniej i sprowadzić do opisów, jakie można stworzyć, aby przekazać światu, że taka, dla przykładu, linia Summer Holidays jest całkiem spoko i nikt po niej pawia nie puści, że dobrze sprawdzi się na ciepłe dni, że nie daje chemicznego posmaku, że rzeczywiście smakiem przypomina to, co w składzie znaleźć się powinno… i tak dalej, i tak dalej. Liquidów Tommiego nie zalewa się do baniaczka, żeby doładować płuca nikotyną w pośpiechu. Dla mnie było to coś równie świętego jak książka, którą muszę czytać w spokoju i ciszy, delektując się każdym jej detalem, doszukując się małych niuansów, pozwalając, aby moja głowa odpowiadała na wrażenia smakowe licznymi obrazami.
Skoro już padła analogia do sztuki kulinarnej, to różnica jest dokładnie taka, jak w zjedzeniu porządnego i sytego obiadu w Bistro na Francuskiej w Katowicach i wybraniu się do którejś z restauracji Czubaka - wirtuoza i kulinarnego wariata. W tym Bistro zjesz nawet dobrze, wszystko w zasadzie jest na przyzwoitym poziomie, różnica polega jednak na tym, że o obiedzie w Bistro zapomnisz już na następny dzień, a o daniach, jakie można zjeść u Czubaka będziesz myśleć jeszcze następne kilka lat, zdając sobie sprawę z tego, że trudno będzie podnieść poprzeczkę wyżej.
Tommy, przepraszam, że musiałeś czekać, ale od kawałka nieba, który mi podarowałeś, brutalnie oderwało mnie życie i codzienne obowiązki. I wiesz co, tak na koniec mam jedną uwagę – jesteś trochę samolubny, bo gdyby nie Salon i fakt, że akurat tutaj się udzielasz, to nawet nie wiedziałabym, że takich rzeczy można doświadczyć i pewnie dotknęło to niezliczonej ilości waperów, raczących się czymś w typie Virtus, mlaskających i mówiących wszystkim, jakie to dobre rzeczy wapują.
Liquidy Tommiego testowane były na Kylinie Mini, w którym siedziały grzałki Azgara (Azi, ty chyba też się doczekasz
).