Twórczość Liquidem zakrapiana

Awatar użytkownika
slaviop
Użytkownik
Użytkownik
Posty: 2439
Rejestracja: czw mar 03, 2016 11:41 am
Lokalizacja: Częstochowa
Podziękował: 1558 razy
Otrzymał podzięk.: 4400 razy
Płeć: Mężczyzna

Twórczość Liquidem zakrapiana

Postautor: slaviop » ndz sty 05, 2020 9:28 am

Dla niecierpliwych i tych którzy czytają.....

Biały puch okrył całe miasto. Ludzie odczuwali nieprzyjemny chłód. Próbując się ogrzać odwiedzali tłumnie bary knajpy i kafejki.
Tylko czarny kot zegarmistrza nie przejmował się białym armagedonem. Z zaciekawieniem przyglądał się ciżbie ludzkiej która przemieszczała się za oknem.
Był grzecznym kotem. Przechadzał się po regałach z precjozami swojego pana , ale nigdy nic nie zrzucił ani nie popsuł.
Nie brudził jak to robiły niektóre koty i nie żebrał o jedzenie. Jakby wiedział ze na wszystko przyjdzie pora. Mistrz co dziennie zabierał go do swojego domu aby maluch nie był sam. Nie miał żadnego transportera tylko chował go pod płaszcz a mały wystawiał głowę aby patrzeć na to co dzieje się naokoło niego podczas podróży.
Święta minęły spokojnie , sylwester powoli szedł w zapomnienie. Czas powoli , ale systematycznie brnął do przodu.
Mistrz sztuki zegarmistrzowskiej szykował się do zamknięcia swojej pracowni. Powoli pogasił światła zostawiając tylko oświetlenie witryny warsztatu. Schował zadowolonego kota pod płaszcz. Maluch zamruczał wyraźnie zadowolony faktem powrotu do domu. Zamknął drzwi do pracowni i udał się na przystanek metra. Kilka minut i będą na miejscu.
Kilka minut do odjazdu , ludzie zmarznięci nie bardzo skorzy byli do czekania – chcieli już jechać.
Tramwaj przyjechał jak zwykle o czasie. Dobrze że o tej porze nie było tłoki. Mogli usiąść a maluch mógł obserwować jak budynki przesuwają się zza okna. Ciało kota miło ogrzewało zegarmistrza.
Podróż nie trwała długo i wkrótce nastąpiła pora na wydostanie się z środka transportu.
Zaczął sypać gruby gesty śnieg. Wkrótce odśnieżone drogi stały się białe niczym rozlane mleko.
Mrok nocy i wszech obecna biel dawały niesamowity kontrast.
Głośny krzyk kobiety , trzask i dźwięk łamanego metalu – chrzest blachy tartej o siebie. - i nagła cisza zwiastująca coś złego co miało się wydarzyć tego wieczora.
Nagłe krzyki ludzi i następujący chaos zwrócił uwagę starego mistrza.
Kilkadziesiąt metrów dalej od miejsca postoju tramwaju dwa samochody uderzyły w siebie z dużą siłą.
Mężczyzna w młodym wieku wyszedł z jednego z samochodów – ciągle trzymał dymiącego papierosa w dłoni. W drugim aucie za kierownica nadal siedziała kobieta – krzyczała przeraźliwie w amoku. Coraz więcej ludzi naokoło przychodziło zobaczyć co się stało. Ktoś dzwonił ktoś inny robił zdjęcia. Próbowano otworzyć drzwi do samochodu krzyczącej kobiety , z wysiłkiem udało się to dopiero po dłuższym czasie. Na tylnym fotelu w nosidełku przypiętym pasami leżało niespełna kilku miesięczne dziecko. Jeden z pasów był lekko pęknięty a nosidełko nosiło ślady uderzenia. Dziecko nie płakało. To była cisza. Cisza która przerażała. Ludzie zrozumieli teraz przyczyny krzyku przerażonej kobiety. To był krzyk matki.
Smutek zagościł na obliczu starego zegarmistrza. Nie lubił takich sytuacji. Żal i rozpacz w jego sercu wywołała grymas bólu na jego twarzy. Podszedł niezauważony do auta. Dotknął ramienia zrozpaczonej kobiety – spojrzała w jego oczy. Oczy pełne współczucia mądrości i wiedzy. To dało jej spokój – jakby rozumiała. Już nie odczuwała leku. Tylko nadzieje.
Odszedł tak samo szybko jak podszedł do wraku auta. Niezauważony niczym duch. Kot z aprobata miauknął do niego porozumiewawczo. Jakby podzielał to co zrobił jego pan.
Oboje udali się do swojego miejsca przeznaczenia.
Pogotowie straż i policja przyjechała szybko na miejsce zdarzenia. Szybko usunęli auta z drogi a poszkodowani otrzymali niezbędną pomoc. Dziecku jednak nic się nie stało – spało w najlepsze. Matka malucha tuliła je do siebie szczęśliwa że nie straciła takiego skarbu.
W domu przewijając maluszka kobieta znalazła coś co ja zdziwiło – w nosidełku w zakamarkach ubrania dziecka znalazła stary zegarek z dewizka. Nic specjalnego. Zwykły zegarek. Głośno tykający zegarek. Dopiero po jakimś czasie zauważyła ze chyba był popsuty. Nie wskazywał obecnego czasu i chodził wspak…
Co cię nie zabije - to zginie z twojej ręki...
Awatar użytkownika
slaviop
Użytkownik
Użytkownik
Posty: 2439
Rejestracja: czw mar 03, 2016 11:41 am
Lokalizacja: Częstochowa
Podziękował: 1558 razy
Otrzymał podzięk.: 4400 razy
Płeć: Mężczyzna

Twórczość Liquidem zakrapiana

Postautor: slaviop » ndz lis 24, 2019 1:00 pm

Tym razem dedykacja będzie skromna a raczej nie będzie ukierunkowana do jednej osoby.
Dla tych którzy jeszcze czytają to co napiszę...

Przyszła powoli. Kroczyła poprzez miasto w ciszy. Nieubłaganie. Brnęła poprzez uliczki , parki i zabudowania. Każdy znał jej imię. Jedni ja wyczekiwali z utęsknieniem a inni je wręcz nienawidzili.
Zima – pora roku gdy wszystko było zimne białe i czasami mokre.
Zegarmistrz szedł zasnutymi białym puchem chodnikami do swojej pracowni. Powoli , nie śpieszył się. Miał wiele czasu. Nigdy się nigdzie nie spieszył. Nigdy nic nie planował na później.
Mijał otulonych ludzi którzy już poczuli chłód zimowej aury. On sam ubrany był w stary płaszcz i kapelusz. Nie odczuwał chłodu , dla niego to było raczej orzeźwienie – niczym bryza na morskiej plaży w upalny dzień.
Otwarł masywne przeszklone drzwi i wszedł do chłodnego pomieszczenia. Włączył oświetlenie i rozejrzał się po pracowni. Wszystko było tak jak zostawił ostatnim razy.
Zbliżają się święta – pomyślał. Ludzie zaczyna szaleć , te ich prezenty. Na szczęście jego manufaktura była oddalona od centrum. W pobliżu nie było tez żadnej galerii czy supermarketu. Przewidywał spokój i harmonie która tak bardzo lubił. Prawdopodobnie nic nie zakłóci jego spokoju. Ale prawdopodobnie to skomplikowana liczba a znając tajniki matematyki i rachunek prawdopodobieństwa to wydarzyć mogło się praktycznie wszystko.
Za oknem zaczął z nieba sypać się biały puch – niczym pióra ze skrzydeł jakiejś anielskiej istoty. Jeszcze godzina a może mniej i wszystko będzie białe.
Coś przykuło uwagę starego zegarmistrza , jakiś ruch za drzwiami. Ktoś lub coś było na zewnątrz i usilnie dopraszało się aby go wpuścić do środka. Podszedł powoli do drzwi i otworzył je szeroko. Za drzwiami siedział malutki czarny stworek obsypany białym śnieżnym puchem. Drżał cały z zimna a jego wielkie zielone oczy prosiły o schronienie w zaciszu jego warsztatu. Mały kociak , najwyżej miesięczny , wręcz kocie dziecko. Zegarmistrz przykucnął i popatrzył w jego zlęknione oczy – wziął małego kocura na ręce. Ten miauknął głośno i wtulił się instynktownie w jego dłonie.
Jakby znalazł oazę bezpieczeństwa , niczym małe dziecko w dłoniach swojej matki.
No i co ja mam teraz z tobą zrobić – głośno pomyślał zegarmistrz. Nie mam dla ciebie ani kąta ani nic do jedzenia.
Miewał już zwierzęta. O jak dawno to było. Były psy , były koty a zdarzały się tez ptaki. Oraz inne gatunki dające się udomowić.
Jednak zrezygnował z towarzystwa zwierząt – przykre było dla niego kiedy odchodziły. Głównie ze starości.
Ale ten był inny. Błysk inteligencji w oczach mówił sam za siebie. To nie był jakiś czarny przybłęda. Poza tym miał obróżkę a na niej zawieszkę z imieniem. Nazywał się Astennu - niczym Egipski Bóg księżyca..
Wszedł z maluchem do środka. Oczy kota ciekawie rozglądały się po pomieszczeniu.
Teraz musiał zorganizować małemu miejsce do spania i jedzenie , na szczęście za rogiem był sklep weterynaryjny. Znowu miał towarzysza. Znowu ktoś będzie wymagał jego uwagi.
Wiedział oczywiście skąd wziął się ten kot. Znał kogoś kto go nim obdarował. To jego dawno nie widziana siostra. Nie widzieli się od bardzo dawna. Nie było między nimi jakiejś szczególnej więzi , ale nie było tez niechęci. Każdy z nich miał własne życie. Żyli zdała od siebie. Mieli różne podejście do życia i świata.
On żył spokojnie podążając z nurtem życia i wydarzeń a jego siostra wiecznie się mieszała do życia innych. Zawsze chciała być w centrum wydarzeń.
Możliwe że dając lub raczej podrzucając mu kota chciała zwrócić na siebie jego uwagę. Jakby chciała wręcz powiedzieć – jestem , żyje i nie zapomniałam o tobie mój bracie.
Mistrz sztuki zegarmistrzowskiej włożył Astennu pod poły płaszcza i wyszedł z warsztatu.
Udał się do sklepu po karmę dla malucha.
Kociak przyjemnie ogrzewał jego ciało a mruczeniem zaczął wyrażać aprobatę dla jego poczynań.
Zegarmistrz zastanawiał się teraz co podaruje siostrze. Od wielu lat się nie widzieli i od bardzo dawna nie wymieniali się prezentami.
Mogła mieć wszystko , ale jak sam wiedział pragnęła tylko jednego.
Pragnęła CZASU.
Co cię nie zabije - to zginie z twojej ręki...
Awatar użytkownika
slaviop
Użytkownik
Użytkownik
Posty: 2439
Rejestracja: czw mar 03, 2016 11:41 am
Lokalizacja: Częstochowa
Podziękował: 1558 razy
Otrzymał podzięk.: 4400 razy
Płeć: Mężczyzna

Twórczość Liquidem zakrapiana

Postautor: slaviop » czw lis 07, 2019 6:03 pm

Tym razem część opowieści jest dla @
Awatar użytkownika
Maciejko


Drzwi stały otworem a duży napis nad nimi witał każdego kto zechciał by przekroczyć próg budynku. Staruszek wszedł powoli rozglądając się naokoło jak to miał w swoim zwyczaju. Tutaj nigdy nikt go nie witał chociaż każdy go znał. Bywał tutaj już nie raz. Wiele lat już tutaj przychodził. Ten sierociniec był bardzo ubogi we wszystko co powinien mieć , brakowało pieniędzy na ubrania i czasami nawet na żywność. To co dawali darczyńcy było jak kropla w wielkim morzu. Minął recepcję , zapatrzona w ekran telewizora młoda kobieta nawet go nie zauważyła pochłonięta Brazylijską telenowelą – on jej wyznawał płomienna miłość a ona mdlała mu w ramionach. I to co drugie słowo Por Favour… Poszedł dalej szukając mieszkańców ośrodka. Opiekunowie zapewne wyszli zapalić albo graja w karty na zapleczu. Dlatego tez nigdy nie zostawiał tutaj pieniędzy jako darowizna , czasami jakieś ubrania i jedzenie , ale nigdy gotówka. Wolał sam zrobić zakupy albo zapłacić za czyjeś leczenie czy wspomóc w ufundowaniu edukacji szczególnie uzdolnionych. Szukał wzrokiem po obszernej sali przeznaczonej do zabaw. Obskurne pomieszczenie było wypełnione dziećmi. Część oglądała jakaś kreskówkę w telewizji , inni układali klocki a jeszcze inni głośno hałasowali. Chaos w prostej postaci. Ale chaos można uporządkować… Tylko po co – wtedy traci swój urok.
W rogu nieopodal okna siedziała na poduszce mała dziewczynka. Piękne bujne włosy ułożone w naturalne rude loki cudownie kontrastowały z jej bladą cera i smutnymi przerażająco zielonymi oczami. Smutek w jej oczach przeplatał się z tęsknotą i inteligencją nabytą po przebytej zapewne traumie. Mogła mieć najwyżej 7 czy 8 lat. Dziecko w dłoniach miało książkę i nie była to jakaś książeczka dla dzieci czy kolorowanka , ale książka dla dorosłych. Jakiś podręcznik. Dziewczynka obejmowała ja niczym skarb.
Zegarmistrz podszedł powoli i usiadł na niezbyt świeżym dywanie opodal dziewczynki.
- jak masz na imię maleńka?
Rudowłosy aniołek podniósł głowę i przewiercił na wylot starca swoim zielonym wzrokiem. Niczym jakaś sonda z filmu SF. Ale na nim nie zrobiło to wyrażenia. Czekał na odpowiedź.
- mam na imię Keila , Keila Redfield.
Staruszek uśmiechnął się – już wiedział z kim ma do czynienia – jej rodzice byli naukowcami i zginęli tragicznie kilka miesięcy temu. Nie mieli żadnej rodziny , więc dziecko trafiło do sierocińca. Tragedia zmieniła dziecko , wywarła piętno. Z kochającej rodziny trafiła do tłumu który dawał tylko samotność. Postanowił coś zmienić w jej życiu , dać jej szansę i odmienić jej los. Naprawić to co zabrał jej los i zły czas. Ktoś kto patrzył by na nich z oddali zobaczył by staruszka który szepce małej dziewczynce coś do ucha , gładzi po małej dłoni i wywołuje uśmiech radości i daje nadzieje w zielonych oczach. Mistrz sztuki zegarmistrzowskiej na koniec wyciągnął małe zawiniątko z kieszonki kamizelki.
- Keila to jest mój dar dla ciebie i dla nikogo innego. To co ci oferuję to szansa. Nie można tym się podzielić. Będziesz wiedziała jak otworzysz prezent. Żegnaj aniołku. Oby twoje życie było długie i dobre.
Oddalił się tak samo niepostrzeżenie , cicho i powoli jak przyszedł. Niezauważony , ale obecny i namacalny. Uśmiech gościł na jego ustach. Cieszył się z zaistniałej sytuacji. Radował go fakt że zrobił coś dobrego.
Kelia nie mogła spać tej nocy. Błądziła wzrokiem po pokoju szukając gwiazd przez otwarte okno. W zaciśniętej dłoni trzymała dar od swojego nowego przyjaciela. Maleńki damski zegarek z czarnym cyferblatem i srebrnymi wskazówkami. Nakręciła go nieświadomie. Zegarek zaczął powoli i wręcz leniwie tykać. Wskazówki drgnęły i zaczęły swoja podroż dookoła tarczy. Ale ten zegarek był inny niż te które widziała do tej pory – wskazówki chodziły wspak – w inna stronę.
Wkrótce usnęła z uśmiechem na twarzy i spokojem na duszy...
Co cię nie zabije - to zginie z twojej ręki...
Awatar użytkownika
slaviop
Użytkownik
Użytkownik
Posty: 2439
Rejestracja: czw mar 03, 2016 11:41 am
Lokalizacja: Częstochowa
Podziękował: 1558 razy
Otrzymał podzięk.: 4400 razy
Płeć: Mężczyzna

Twórczość Liquidem zakrapiana

Postautor: slaviop » pn paź 14, 2019 4:33 pm

Stare zegarki były niczym uśpione dusze byłych bóstw i demonów. Pomimo tego że jego czasomierze nie pracowały to słyszał drzemiącą w nich energię. Energie zaklętą w czasie i w przestrzeni. Siłę sprawczą która uformowała ten świat i inne gdzieś tam bardzo daleko.
Zegarmistrz pieszczotliwie pogładził zegarek. Ostatni z jego tworów. Duży męski z ciemnym cyferblatem bez widocznych znaczników godzinnych. Wskazówki zrobił czerwone , niczym krew. Pekinie kontrastowały z tym czarnym cyferblatem. Koperta za to to było już arcydzieło. Zrobił ją z kryształu górskiego znalezionego dawno tego na wzgórzach Andów. Całości dopełniał pasek ze skóry. Na pierwszy rzut oka był zwyczajny ale po bliższym przyjrzeniu można było dostrzec delikatny wzór wyszyty srebrną nicią okładający się we wstęgę Mobiusa. Szkło zegarka za to było zwykłe. Najzwyklejszy kawałek szkła wulkanicznego oszlifowany na wysoki połysk. Lekko matowe ale zapewniające dobrą widoczność i ochronę wskazówek. Ale nie wygląd czy obudowa była tu najważniejsza.
Ten zegarek miał w sobie duszę. W środku był specyficzny układ kamieni napędzający mechanizm. Kamieni wykonanych z tego który dała mu Ashiko w zamian za zegarek dla dziadka. Ten zegarek jeszcze nie został wprawiony w ruch. Czekał w uśpieniu aby dokonać tego do czego go stworzono. Nikt nie ucieszy się jego widokiem. Nikt nie weźmie go w dłoń. Pozostanie cichym uśpionym reliktem czekającym na wypełnienie swojej roli. Mistrz delikatnie odłożył zegarek do mosiężnej szkatuły wyłożonej zielonym suknem i zamknął ja na klucz po czym schował do dużej szafy i ja również zamknął. Jeszcze nie czas – pomyślał głośno. Kiedyś przyjdzie ta chwila a wprawie cie w ruch i cały świat usłyszy twoje głośne tykanie.
Zbliżał się wieczór i jak to miał w zwyczaju zaczął przygotowywać się do drogi powrotnej do mieszkania. Tam nikt na niego nie czekał. Nigdy nikt nie czekał. Był samotny , ale dobrze mu z tym było. Kto zechciał by mieszkać ze starym zdziwaczałym starcem zakochanym w swojej pasji do tworzenia nowych urządzeń odmierzających czas.
Szybko ubrał się w stary płaszcz o nie opisywalnym kolorze.
Dawno stracił barwę materii z której go uszyto. Na głowę włożył szeroki kapelusz ze złotymi otokami. Na przedramieniu powiesił długi parasol a wcześniej na szyi zawiązał długi szal z jedwabiu. Gotowy do drogi. Powolnym krokiem bez zbędnego pospiechu przemierzał niedoświetlone uliczki i zaułki szarzejącego się w narastającym mroku miasta. Znał te uliczki na pamięć. Pamiętał jak je budowano. Miasto zmieniało się powoli , ale za to systematycznie i pożerało coraz to większe miejsca prowincji. Kiedyś było tylko osadą dla rolników i robotników budujących linie kolejową a teraz było tu wszystko co było oznaka cywilizacji i postępu. Czas zmieniał wszystko.
Już blisko – pomyślał…. Minutka może dwie i będzie na miejscu. Wypije gorącą herbatę. Zje skromną , ale zdrową kolację. Poczyta i połozy się do snu. Taki układ mu pasował.
Szmer butów na wytartym bruku. Cichy gwizd lub szept , słowa w mroku. Był świadomy obecności kogoś w ciemnym zaułku którym miał zamiar podążyć. Mógł zawrócić , ale nadrobił by dużo drogi. Poszedł dalej. Powoli , bez pospiechu i strachu.
Dłonie ukryte w kieszeniach a w jednej z nich stary zegarek. Zaciśnięta dłoń niczym na amulecie ochronnym. Rosły mężczyzna zagrodził zegarmistrzowi drogę. Sarkazm w oczach uczucie wyższości zwierzyny nad ofiarą. Drugi zachodził go od tyłu. Nie wiedział czy mieli broń. Nie trzeba było wiele na starca. Był stary bezbronny. Lekko zgarbiony.
Atak przyszedł nagle i tak samo jak się zaczął tak samo szybko skończył. Postać zza jego pleców wyskoczyła z długim ostrzem w dłoni z zamiarem ugodzenia w plecy. Cios jednak nigdy nie dosięgnął celu. Zatrzymał się nagle i postać rozwiała się w mroku nadciągającej nocy. Napastnik z przodu nawet nie próbował zaatakować. Padł na kolana i z niedowierzaniem w oczach zamarł w ciszy. Jego towarzysz po prostu znikł jakby go nigdy nie było. Chwila – pomyślał jaki towarzysz , o czym on myśli nie znał go. I co on tu robi w tej ciemnej zapomnianej przez Boga ulicy. Starzec przyklęknął na kolano i spojrzał na oczy swojego napastnika. Miał łagodne oczy , takie wyraziste i przerażająco niebieskie. Błękitne niczym niebo. Uśmiechnął się do klęczącego przed nim człowieka i powiedział cichym głosem.
- żadnego Boga nigdy nie mieszaj do spraw i uczynków jakie sam popełniasz. Za wszystko co zrobisz sam mówisz ponieść konsekwencje. Wstań i idź. Nie krzywdź już nikogo i zacznij pomagać ludziom. Inaczej zostaniesz zapomniany jak twój zapomniany już towarzysz.
Oboje oddalili się tak samo szybko jak się nieopatrznie spotkali. Starzec poszedł swoja drogą. Jego napastnik szedł równie szybko co myśli które targały jego głowę. Miał tyle pytań. Kogo niby miał zapomnieć.? Co tu robił? I kim był ten starszy mężczyzna z przeraźliwie niebieskimi oczami? Już wiedział gdzie się uda. Najpierw do skrytki po pieniądze a następnie do sierocińca. Czuł nieodpartą potrzebę podzielić się z jego mieszkańcami tym co tak skrzętnie zbierał przez te lata.
Taki był jego cel i odkupienie.

Istnieje wielkie prawdopodobieństwo że o ile ktoś to czyta i dacie mi motywacje do dalszego pisania to powstanie więcej części opowieści o zegarmistrzu...
Co cię nie zabije - to zginie z twojej ręki...
Awatar użytkownika
slaviop
Użytkownik
Użytkownik
Posty: 2439
Rejestracja: czw mar 03, 2016 11:41 am
Lokalizacja: Częstochowa
Podziękował: 1558 razy
Otrzymał podzięk.: 4400 razy
Płeć: Mężczyzna

Twórczość Liquidem zakrapiana

Postautor: slaviop » czw paź 10, 2019 4:40 pm

Następną z zamieszczonych części dedykuje wszystkim tym którzy czytają i chcą abym pisał nadal... Pozdrawiam.

Lot był jak zwykle monotonny.
Przeczytała kilka rozdziałów książki i czytała by dalej , ale fakt że nie spała od kilkudziesięciu już godzin dawał o sobie drastycznie znać. Miejsca w prywatnym odrzutowcu miała na tyle dużo ze mogła w nim nawet mieszkać. Samolot zatrzymywał by się gdzieś na lotniskach aby zatankować i uzupełnić bieżące zapasy.
Za 30 minut powinny być na miejscu. Mieli prywatne lotnisko , więc nie musieli lądować na jednym z zatłoczonych lądowisk Japonii.
Niecierpliwiła się bo nie wiedziała jaka będzie reakcja dziadka i czy zegarek jaki zrobił mistrz spełni jego oczekiwania.
Pilot przez interkom powiadomił ja o lądowaniu. Usiadła i zapobiegawczo zapięła pasy. Byli prawie na miejscu.
Limuzyna jak zwykle czekała blisko pasa. Duże czarne jak noc Subaru z wielkimi jak czarna pantera przednimi reflektorami. Czarna drapieżna i niedościgniona. Kierowca czekał już z otwartymi drzwiami. Bardzo dokładnie dobierali pracowników. Była ścisła selekcja. Każdy z nich musiał być wszechstronnie wykształcony. Musiał być dobrego zdrowia i kondycji. Umiejętność walki była mile widziana , wręcz wskazana. Dlatego tez w firmie nie pracowała ochrona. Każdy z pracowników pełnił kilka funkcji jeżeli zaszła taka potrzeba.
Ale nie te cechy były najważniejsze. Jej dziadek tworząc swoje imperium potrzebował ludzi honorowych wiernych jemu i firmie. Nie potrzebne mu były bezmyślne maszyny. On wierzył w ludzi i to co mogą wspólnie zbudować. Dzięki temu otaczał go wszechobecny szacunek i oddanie.
Przed bramą do posiadłości nikt ich nie powitał , nie było takiego zwyczaju.
Weszła szybkim krokiem na cedrowe schody , rozsunęła drzwi i zdjęła pospiesznie buty.
Za drzwiami na środku jakby atrium siedział na środku stary człowiek. Siwe włosy zdobiły jego głowę. Małe okulary lekko zjeżdżały z nosa. Ubrany był w stara karategę do sztuk walki. Jego wyblakły już czarny pas był postrzępiony niczym Hiroshima i Nagasaki po wybuchu Amerykańskich bomb atomowych.
Ojīchan kon'nichiwa – Ashiko przywitała się cicho potwierdzając swoje przybycie głębokim ukłonem.
Starzec powoli otworzył oczy i wstał.
Skłonił się również głęboko. Z jego ust padły słowa pozdrowienia dla swojej uroczej i oddanej wnuczki.
- Kon'nichiwa,-fū no musume Ashiko.
Zawsze lubiła jak nazywał ją w ten sposób. Jej imię znaczyło tyle co wiatr na bambusowym lesie. Lubiła je a dziadka kochała. Kiedy zabrakło rodziców pozostał jej tylko on.
- sofu (dziadku) Ishigawa mam to o co prosiłeś. Zapłata była taka jak przewidziałeś. Przykro mi tylko ze musiałam oddać coś co było w naszej rodzinie od tak wielu pokoleń.

- Ashiko to była tylko zwykła błyskotka z marnej jakości rubinem zrobiona przed wiekami dla jakiejś wieśniaczki przez jej adoratora. Nic nie znaczący kawałek złota. To co przyniosłaś jest warte więcej niż całe złoto tego świata. To co tam kupiłaś to nie tylko kawałek metalu przemieniony przez zręczne dłonie zegarmistrza w zegarek. To kwintesencja czasu. Jego upływanie i jego namacalny stan. Czas moja droga to nic innego jak waluta. Mówią ze czasu nie kupisz. Mylą się wszyscy. Ten zegarek da nam to czego najbardziej potrzebujemy. Da nam możliwość odzyskania tego co straciliśmy oboje. Ja straciłem córkę i zięcia a ty straciłaś kochających rodziców. Ale jest tylko jedna szansa. I cena. Cena jaka przyjdzie nam zapłacić za ich powrót. Za wszystko w tym świecie należy zapłacić. Jeżeli coś zabierasz to musisz tez coś oddać. Ashiko opuściła lekko głowę. Na tatami zaczęły skapywać łzy z jej czarnych oczu. Płacz wypełnił całą salę.
Co cię nie zabije - to zginie z twojej ręki...
Awatar użytkownika
slaviop
Użytkownik
Użytkownik
Posty: 2439
Rejestracja: czw mar 03, 2016 11:41 am
Lokalizacja: Częstochowa
Podziękował: 1558 razy
Otrzymał podzięk.: 4400 razy
Płeć: Mężczyzna

Twórczość Liquidem zakrapiana

Postautor: slaviop » czw paź 03, 2019 5:49 pm

Szanowni Salonowicze i wielce szanowne Salonowiczki.
Wielu z nas na tym zacnym forum stara się cos opowiedzieć. Wyrazić siebie i swoje uczucia. Przelać za pośrednictwem klawiatury swoje uczucia na monitor. Dzielimy sie tym wszystkim między sobą. Ulegamy chwili zachwytu a czasami niepewności i lekkiej trwogi.
Kolega @VapeLab poprosił abym kontynuował opowieść która wygrała w jego konkursie. faktem jest ze ta opowieść jest już w kontynuacji. Nie jestem pisarzem a do Kinga mi daleko jak stąd do księżyca albo i dalej.
W tym wątku wrzucę kontynuacje połączoną z prologiem a w dalszym czasie postaram się co jakiś czas dopisywać następne karty opowieści.
Was również zapraszam do dzielenia się swoja twórczością. To nie grzech ani wstyd mieć dar zadziwiania innych i skupiania ich uwagi.
Pisać każdy może. Ja dopiero się uczę.
Pozdrawiam Sławek.
ps. wybaczcie mi moje błędy i brak składni...

Dla @VapeLab

W małej zegarmistrzowskiej manufakturze światło leniwie rozlewało się po zgromadzonych na regałach zegarkach. Późny wieczór powoli wdzierał się do środka i jakby mówił że czas już zakończyć pracę zamykać i iść do domu na zasłużony odpoczynek.
W środku leniwie ale stanowczym i wyćwiczonym przez lata krokiem przemieszczał się między regałami stary siwy mężczyzna. Cały ten sklep to była jego duma , jego pasja i sens istnienia.
Pobrużdżonymi dłońmi delikatnie gładził ostatnie swoje dzieło. Z namaszczeniem niby lekarz delikatnie zamknął wieczko zegarka na łańcuszku. Jutro przychodzi po niego klient.
Zegarek był tak zwykły jak to było możliwe. Wskazywał godzinę , minuty i miał malutki sekundnik. Ot taki kieszonkowy zegarek dla dżentelmena. W całej pracowni było tak dużo zegarków wszelakiej maści ze nie wiedział sam dokładnie ile ich jest , ale każdy był na chodzie i wskazywał aktualna godzinę. Za to nie było tam nic co miało by w sobie elektronikę. Te nowoczesne nie maja duszy jak sam mówił. Są zimne niczym objęcia byłej żony.
Czas spocząć , pomyślał. Zdjął fartuch i odłożył zegarek na jedwabna chusteczkę. Po chwili zamykał drzwi i powoli udał się do domu.
Poranek przywitał go radosnym śpiewem ptaków zza okna. Miał szczęście że mieszkał blisko parku. Ubrał się i zjadł skromne śniadanie.
O 10 otwierał swój warsztat a raczej pracownię. Miał czas akurat aby tam dotrzeć.
Wszystko było na miejscu tak jak to wczoraj zostawił. Zegary i zegarki powitały go miarowym tykaniem niczym uczniowie witający mistrza.
Znowu założył swój fartuch z kieszeniami i usiadł w oczekiwaniu na tego kto zapragnie nabyć jeden z jego zegarków.
Drzwi otwarły się kilka minut po 10. Wszedł mężczyzna w średnim wieku. Kapelusz i płaszcz jak u dżentelmena. W dłoni laska. Staromodnie ale z klasą. Już mało kto tak się nosi.
- witam mistrzu czy mój zegarek jest już gotowy?
Mistrz spojrzał na przybysza i skinął głowa potwierdzająco.
- tak jak pan zamawiał. Wszystko wedle pańskich życzeń. Proszę oto on.
Podał klientowi zegarek który wczoraj ukończył.
Ich oczy na chwilę się spotkały. Mężczyzna odbierając zegarek niechcący dotknął dłoni zegarmistrza i aż się wzdrygnął.
Obejrzał zegarek i szybko włożył go do kieszeni marynarki.
- proszę oto umówiona zapłata za pańskie cudo Mistrzu. Podał mu zawiniątko wielkości pięści.
Dziękuje serdecznie. Wyszedł pospiesznie.
Mistrz rozwinął małe zawiniątko , w środku buły małe kamyki i nie jakieś szlachetne minerały tylko zwykłe okrągłe kamyki. Dla niego były więcej warte niżli diamenty czy rubiny. To miały być duszę do jego zegarów.
Drżącymi starymi palcami delikatnie rozdzielił kamyki na stole. Było ich ponad 100. To bardzo cenny nabytek. Schował wszystkie do małej drewnianej szkatułki. Nie potrzebował sejfu czy alarmu. Nikt nigdy nie włamał się do jego pracowni. I wiedział że nigdy nic z niej nie zginie.
Omijali jego pracownie złodzieje i rzezimieszki wszelkiej maści. Na ulicy nikt go nie zauważał. Jakby nie istniał a każdy wiedział że istnieje sklep z zegarkami. Zwykłymi , takimi co nie maja datownika , nie budzą i nie maja elektroniki. Po prostu zegarki.
Mistrz uśmiechnął się lekko.
Kim był…???
Tylko on jeden wiedział.

Nowy dzień przywitał go jesiennym wiatrem i mżawką.
Aura pomimo deszczu i tak ucieszyła mistrza. Miał na dzisiaj specjalnego klienta a raczej klientkę.
Ashiko miała przyjechać z Japonii po odbiór zamówionego kilka miesięcy temu zegarka. Zegar był dawno ukończony , wystarczyło tchnąć w niego duszę i lekko wypolerować.
Zjadł jak co dzień lekkie śniadanie z grzanek z dżemem które popił kawą i wyruszył do swojej pracowni.
Lubił czasami ta drogę przemierzać na swoich starych nogach. Przyglądał się wtedy starym budynkom. Pamiętał jak powstawały kiedyś dawno temu. Pamiętał jak na ich miejscu rosła bujna trawa na której pasło się bydło.
Przyglądał się śpieszącym ludziom do pracy – widział ich przemijanie , wspominał ich młodość. Niektórzy byli już starcami , kłaniali mu się nisko z szacunkiem. Znali go takiego jakim jest już w młodości. Nie pytali bo po co. Dla nich był tylko starym zegarmistrzem który jakimś cudem przez całe lata nadal robił zegarki…
Mistrz dotarł , zaniepokoiło go to że drzwi były uchylone a pamiętał ze wczoraj wieczorem je zamykał. Nikt nigdy nie wchodził do pracowni bez zaproszenia , nie było nigdy incydentu w postaci włamania czy napadu. Sam o to zadbał aby niechciani klienci trzymali się od niego z daleka.
Wszedł powoli ale pewnym krokiem. To był jego teren i znał tu każdy kat. Minął sklep i pracownie – nikogo nie było. Postanowił sprawdzić zaplecze i kuchnię.
Otwarł zdecydowanym ruchem drzwi. W środku na krześle siedziała młoda drobna kobieta o azjatyckich rysach twarzy – niezwykłej urody i sączyła leniwie herbatę z jego kubka. Nawet się nie poruszyła jak wszedł. Spojrzała tylko i skinieniem głowy powitała gospodarza.
- to ty. Miałaś być za kilka godzin po odbiór zegarka. Nie ładnie tak wchodzić do czyjegoś domu bez zaproszenia a tym bardziej włamywać się do niego. Stary mistrz dał w ten sposób upust swojej złości a raczej zdziwieniu ze ktoś ośmielił się dokonać tego co nigdy dotąd się nie wydarzyło.
Ashiko wstała i skłoniła się nisko.
- wybacz mistrzu i nauczycielu , ale musiałam przyjechać wcześniej. Nie mogłam już czekać. Sam wiesz że mam mało czasu. Mam to o co prosiłeś w ramach zapłaty za twoja prace.
Zegarmistrz uspokoił się już trochę , odetchnął ze spokojem i rzekł
- proszę dopić herbatę. Ja muszę jeszcze popracować nad zamówieniem. Poproszę Panią jak skończę pracę.
Po czym wyszedł do pracowni.
Tak naprawdę imponowało mu że Ashiko odważyła się tak bezkarnie wtargnąć do tego miejsca.
Zastanawiał się jak jej się to udało. Gdzie znalazła lukę i jaka cenę przyszło jej za to zapłacić.
Młoda Japonka dopiła swój wywar i usiadła na fotelu. Zaczęła rozmyślać o przeszłości o tym co było obecnie i o tym co ja czeka. Mimowolnie w dłoni zacisnęła wisiorek który miała na szyi. Była spokojna , wręcz niewzruszona. Widziała już tak wiele zarówno dobrego jak złego na tym świecie ze delikatnie mówiąc uodporniła się na pewne rzeczy. Miała swoja wielka tajemnicę. Podobnie jak mistrz który robił dla niej zegarek. On wiedział o niej – to było pewne a ona tylko się domyślała tego o nim czego inni nie mogli nawet we śnie wyśnić.
Każdy miał swoja tajemnice i o ile się o niej głośno nie mówiło to była nią nadal.
Powoli zbliżał się czas odbioru dzieła starego mistrza.
Nie była niecierpliwa a raczej ciekawa. Chociaż wiedziała ze nie będzie to precjozo ze złota z diamentami czy ornamentami to serce wyrywało się jej z piersi. Czekała , więc cierpliwie.. A zegar na ścianie w towarzystwie cichutko tykał , w rytmie jej serca…..
Mistrz wszedł do kuchenki na zapleczu. Skłonił się zwyczajem swojej klientki i podał jej zawinięty w miękkie czerwone sukno zegarek.
- proszę oto pani zamówienie. Jest specjalny. I inny podobnie jak każdy który zrobiłem.
Ashiko wzięła w dłonie zawiniątko i powoli z namaszczeniem rozwinęła sukno – w środku był zwykły damski zegarek bez elektroniki. Zwykły nakręcany zegarek który nie chodził. Wymagał nakręcenia i nastawienia stosownej godziny.
Domo arigato gaijimasu – z szacunkiem ukłoniła się i wypowiedziała słowa podziękowania w swoim ojczystym języku.
Shite kudasai – mistrz odpowiedział w jej rodowym dialekcie z odpowiednim naciskiem na każda zgłoskę.
Mistrz wyciągnął powoli dłoń – zapłać mi teraz młoda damo jak to wcześniej ustaliliśmy.
Zdjęła wisiorek ze swojej bladej szyi i podała go do pomarszczonej dłoni zegarmistrza.
- opiekuj się nim staruszku. Dbaj o niego bo to ostatni jaki istnieje i uwierz mi ze nie ma ceny na tym świecie jaka można by za niego zapłacić.
Mistrz zamknął w dłoni cenna zdobycz , spojrzał na Ashiko i skinął głowa.
Będę dbał o niego tak jak ty i twoja rodzina przez ten cały czas. Zawiesił na szyi wisiorek i westchnął.
- jest ciepły tak jak serce tej która nosiła go przez ten cały czas.
Dziękuję Ashiko San. Jesteś wolna. Nie spóźnij się na samolot do Tokio i przekaz wyrazy szacunku swojemu dziadkowi Ishigawie.
Kobieta wyszła z pracowni ta sama droga która weszła do środka. Przed pracownią czekał samochód z szoferem.
- na lotnisko proszę. Jedziemy do domu.
Była zadowolona z transakcji. Wisiorek był bezcenny dla niej i jej rodziny , ale zegarek który dostała w zamian był niczym ogień dla wczesnych plemion ludzkich.
Była bardzo zmęczona i śpiąca , ale coś nie pozwalało jej zasnąć. Coś co umknęło jej podczas rozmowy z mistrzem.
Teraz już wiedziała. Aż lekko krzyknęła. Kierowca lekko przyhamował ze strachu , ale pojechał dalej.
Jej dziadek był już bardzo stary miał prawie 100 lat. Całe życie spędził w małej wiosce na Okinawie. Nigdy zn niej nie wyjeżdżał. Nie miał takiej potrzeby.
Skąd starzec znal japoński i to z takim akcentem.?
Skąd stary zegarmistrz znał imię jej dziadka.???
Co cię nie zabije - to zginie z twojej ręki...

Wróć do „Literatura”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Claude [Bot] i 12 gości