Ja osobiście polecam moją "świętą płytę". Jest to ostatnie wydawnictwo zespołu Queen za życia Freddiego Mercury’ego.
"Innuendo", bo o niej mowa miażdży tekstami (praktycznie każdy członek zespołu pisał teksty), nieziemskimi solówkami Briana. Freddie wzbija się woklanie na poziom kosmiczny wręcz. Najlepiej to słychać w tytułowym utworze "Innuendo" , "Don't Try So Hard" , "Bijou", nie wspominając o przegwałconym przez stacje radiowe "The Show Must Go On".
W piosence "Bijou" Freddie godzi się z losem nazywając chorobę tytułowym klejnotem.
You and me
We are destined
You'll agree
To spend the rest of our lives with each other
The rest of our days like two lovers
For ever
Yeah
For ever
My Bijou
Gdy do tekstu dołożyć jeszcze gitarę Briana May'a, która dosłownie łka i płacze, to otrzymujemy utwór, przy którym ciary przechodzą po ciele.
Nie da się przejść obojętnie obok faktu, że te majestatyczne dźwięki wydobywały się z gardła i przepony człowieka umierajacego. Człowieka, ktory był tak oslabiony, że musiał brać proszki przeciwbólowe i zapijał je wódką, aby móc śpiewać. Człowieka, który mimo takiego stanu zdrowia, nie chciał nic zrobić na odpierdol. I w końcu człowieka, który nieco ponad pół roku po wydaniu płyty odszedł z tego łez padołu, zostawiając wielką pustkę.
Gorąco polecam tą płytę, bo jest wyjątkowa, jest cudowna i stymuluje do myślenia, przy dobrym samogonie i czymś rozgrzewającym w taki chłodny wieczór jak ten.