A ja rzucę Wam trochę taki mały off-top, ale może nikt się nie obrazi.
Papierosy to faktycznie paskudny nałóg. Podstępny. Pewnie jak spora część z nas, pierwszego papierosa zapaliłem, bo byłem młody i głupi. Przyznam szczerze, że od tego momentu wiele się nie zmieniło, po prostu przybyło mi lat, zaś głupota towarzyszy mi po dziś dzień i zostanie pewnie ze mną na zawsze.
Pierwszy papieros - po szkole z kolegami, za garażami (niechlubnie przyznam, druga klasa podstawówki). Któryś podkradł mamie czy tacie paczkę i tak sobie zapaliliśmy jednego na pięciu. Stało się to taką tradycją, raz czy dwa razy w tygodniu, chodziliśmy na tego papierosa. Potem coraz częściej, częściej. Już jeden na pięciu przestał wystarczać. I tak to poleciało. Cały czas wydawało mi się, że mogę przestać. No, a żem głupi to byłem w błędzie.
Kiedy pierwszy raz wstałem rano i uświadomiłem sobie, że jedyne o czym marzę to papieros, wiedziałem, że wpadłem. To jest właśnie najgorsze, to błędne przekonanie, że się nad tym panuje, że przecież mogę w każdej chwili przestać. Nie mogłem. Paczka dziennie to było mało. Dobrze, że w pewnym momencie przestawiłem się na kręcenie własnych papierosów, to chociaż odrobinę zaoszczędziłem. I tutaj też trochę zmieniło się moje postrzeganie samego w sobie tytoniu. Bo papierosy z fabryki są okropne. Ale sam tytoń wcale nie jest taki zły. Jeśli jest gatunkowy, dobry to jest zupełnie inna bajka. I tak do papierosowych "skrętów" dołączyły cygara i fajki drewniane. Ale kosztem papierosów. Bo ich liczbę, przynajmniej podczas pobytu w domu, ograniczyłem. Za to wsiąkłem całkiem we fajkę. Nie zna prawdziwego smaku tytoniu ten, kto nie palił nigdy takiego prawdziwego, mokrego tytoniu we wrzoścowej fajce. Oczarowała mnie ta mnogość smaków. To, że tytoń to nie tylko ten śmierdzący, sklepowy papieros. To może być coś naprawdę smacznego.
I ta fajka była moją pasją. Kolekcjonowałem je, sezonowałem tytonie, sprowadzałem z różnych miejsc. Ale tutaj chodziło też w dużej mierze o rytuał. Podejście do fajki to nie było tak, jak do papierosa, że biorę i palę. Tutaj trzeba było podsuszyć tytoń, przygotować go, odpowiednio nabić do fajki. Potem samo pykanie to godzina/dwie relaksu, operowanie kołeczkiem, utrzymywanie żaru. Fajką się nie zaciąga, a jedynie delikatnie się ją pyka. W ustach zbiera się cały smak tytoniu. Ah, te ziemisto-trawiaste Virginie, czy trochę ostrzejsze, wzbogacone dodatkiem Perique. Lepki i słodki Burley, czy kadzidlana orientalna Latakia. A to tylko kilka odmian. Do tego tytonie aromatyzowane. Mnogość smaków. Spacery z fajką, kiedy przemierzam piękną naturę, od czasu do czasu racząc się smacznym, tytoniowym pyknięciem. Tu nie chodziło o tytoniowego kopa.
Teraz z EIN jest podobnie. Jest jakiś rytuał w postaci montażu grzałki, układania bawełny. Do tego dochodzi mieszanie własnych płynów. Wizualny dobór zestawu. I też mnogość smaków.
I teraz na koniec, przyznam Wam wszystkim dookoła, że fajka drewniana jest ze mną do dziś. Nadal mam swoją kolekcję, jak trafia się jakaś perełka to ją kupuję, a od święta sobie pykam. Bardzo rzadko, ale pykam. Do tego jest EIN, który zastąpił mi codzienne papierosy. Ale fajkowego rytuału nie zastąpi mi nigdy. Bo to zupełnie inne doznanie. Nie tak nałogowe jak papierosy, a może bardziej duchowe, relaksacyjne.
Taka historyjka sobie o. Wiem, że bardzo nie na temat, ale tak jakoś mi to przyszło do głowy, jak to jest z tymi różnymi używkami.