A z kolei ja, choć nowicjuszem zdecydowanie nie jestem, większość tych przykazań łamię, albo przynajmniej łamałem w przeszłości. Taki ze mnie waper...

Przez większość mojego waperskiego życia nie miałem specjalnie żadnych zapasów. Jedno zasilanie, jeden atomizer, zero zapasowych szkiełek. Akumulatorów tyle, żeby były dwa komplety, czyli np. miałem boxa na jeden akumulator, to miałem dwa akumulatory. Liquidu to jak się zdarzyło, czasem było więcej, ale często zdarzało się, że musiałem na przerwie w pracy biec do pobliskiego stoiska w Biedrze po 10 ml, bo zapomniałem, że nie mam. Sprzęt noszę zazwyczaj jak popadnie, w kieszeni. Zazwyczaj spodnie bardziej cierpiały na tym (niespodziewane wylewy) niż sprzęt. Z wymianami i czyszczeniem to bywało różnie, ale na Kylinie M dojechałem do jakichś 9 miesięcy na jednej blaszce mesh i bodajże 3-4 miesiące na jednej bawełnie. A i tak zmieniłem ją bardziej z nudów, niż dlatego, żeby było to potrzebne jeśli chodzi o smak. Ale wapowałem samogony - baza + dosłownie parę kropel aromatu. Po tych kilku miesiącach bawełna była delikatnie odbarwiona, ale żadnego syfu. Ogniwa zawsze kupowałem dobre, ale ładowarkę przez lata miałem taką najtańszą - dwukanałową za 20 zł z Allegro i akumulatory siedziały w niej na stałe właściwie. Dopiero niedawno dorobiłem się jakiegoś trochę lepszego Xtara.
A największe bęcki dostałbym pewnie za stwierdzenie, że moim zdaniem "czas przegryzania" w dużej mierze "snake oil" i jak dla mnie większość samogonów (nawet tytoniówek) w godzinę po zmieszaniu smakuje w 95% tak samo jak po miesiącu leżakowania.

Tyle, że z czasem aromat nieco słabnie.
No, przynajmniej tych nie technicznych przykazań zawsze się trzymałem, nie dmuchałem ludziom w twarz, dbałem o dobre imię EIN, pomagałem ludziom przejść z papierosów na elektroniczne i nigdy jeszcze nie włożyłem gorącego atomizera w gacie!
