Karawana jechała całą noc, aby rankiem przybyć do Marrakeszu. Zarówno ludzie jak i objuczone towarem wielbłądy byli znużeni.
Trafili akurat na dzień targowy i liczyli, że ich wyszukane towary szybko znajda nowych nabywców, a ich kiesy zapełnią się po brzegi.
Szybko rozstawili kilka niewielkich namiotów. Khair dobrze traktował swoich ludzi , ale wymagał posłuszeństwa i ciężkiej pracy. Płacił dobrze i zawsze oferował swoją pomoc. Nie znosił oszustwa i lenistwa a kradzież karał szybką śmiercią.
Możliwe, że dzięki tym zasadom jego rodzina od pokoleń znana była z najlepszych towarów w całym Maroku. Sztukę kupiecką miał we krwi, tak samo jak pustynny piach w płucach i niech Allach wybaczy mu za bluźnierstwo i otworzy bramy raju - piach miał wszędzie i pragnął w końcu osiedlić się w innym miejscu, niż to morze piachu.
Wstawał ranek. Za kilka godzin słońce zacznie palić żywym ogniem i zacznie się wojna o towar.
Miał wszystko: jedwab z Chin, miód i jantar z odległej Lachii, perły z Indii.
Ale to wszystko było niczym. To tylko rzeczy, to zbytki. Ważne było coś innego.
Żaden bogacz, Szejk czy Emir nie mógł obejść się na swoim dworze bez przypraw i korzeni.
Szafran, wanilia, kurkuma, curry, pieprz i sól. To była jego domena. To był sens jego życia. Dla przypraw przemierzył świat. To co widział, mogło by być dobra opowieścią.
Mógłby zabawiać bajaniem możnych. Tęsknił za tym wszystkim, ale czuł że jest już w wieku, w którym stare kości nie noszą już tak człowieka ...
Oprócz wszystkich tych wyszukanych przypraw i materii z odległego Kitaju miał coś jeszcze. Coś, co było jego dumą i tajemnicą.
W odległej Skandynawii za morzem plemion Słowiańskich, którzy kazali nazywać się Bałtami, żył waleczny lud. Na jałowej i zimnej ziemi mieszkali srodzy wojownicy. Umiłowali sobie miód i wino. Walczyli zaciekle miedzy sobą o władzę, ale też jednoczyli się i najeżdżali ościenne krainy - jak to mówili na Viking idą. I tak Khair zaczął nazywać ich Vikingami.
Pomimo zamiłowania do walki i napitków przeklętych przez proroka, mieli coś na czym mu bardzo zależało. Mieli tytoń. Szczególny gatunek, nie taki jak w Indiach czy Chinach. Ten był wytrawny , lekko kwaśny i bardzo aromatyczny a przy tym łagodny w smaku. Wikingowie chętnie wymienili się z zamorskimi kupcami. W zamian wzięli 2 konie i pięknie zdobione bułaty z Indii. Dorzucił im w podzięce za to że dobrze się targowali belę sukna i wyruszył w drogę powrotną.
Koleżanki i koledzy już wiadomo o jakim płynie mowa.
Kiedyś, jak paliłem fajkę, to udało mi się podobny tytoń nawet kupić. Lekko kwaśny, ale łagodny i aromatyczny. Nazywał się podobnie - Nordic.
Basika zrobiła coś co przeszło jej oczekiwania. Oby miała recepturę, bo bedę chciał tego specyfiku więcej...
Chylę czoła i kłaniam się w pas przed sztuką warzelniczą naszej plecionki.
Niniejszym i z nadanego mi, przysługującego prawa, nadaję nazwę cieczy od Basi.
Marakesch Sand Tabaco Vanil.
https://www.youtube.com/watch?v=uhHsunkNhN4
Co cię nie zabije - to zginie z twojej ręki...